Na samym początku też miałem taki problem. Wykorzystałem instynkt podążania za stadem. Wokół nie było żadnych samochodów, psów, ludzi itd., Wilson zaczął zapierać się i w końcu usiadł. Odwróciłem się do niego i po krótkiej komendzie "noga" puściłem smycz odchodząc od psa. Cały czas nasłuchiwałem czy nic nie zbliża się oraz czy Wili zaczął podążać za mną. Po przejściu 5-10 kroków odwróciłem się ponownie i powtórzyłem komendę "noga" z minimalnym przychyleniem się do psa (na zachętę przyjścia oraz sprecyzowania przekazu "tak, do Ciebie mówię") ale bez kucania. Pies powoli poderwał się i zaczął iść w moją stronę, powtórzyłem jeszcze raz komendę "noga" i zacząłem odchodzić od niego (to pies ma iść za przewodnikiem a nie przewodnik ma czekać na ociągającego się psa). Oczywiście odchodziłem w spacerowym tempie ale w zdecydowanym kierunku. Wili nadrobił dystans jaki nas dzielił, dostał smakołyk w dziób a ja międzyczasie pochwyciłem smycz.
Wydaje się to takie piękne i łatwe ale kilka razy musiałem to powtórzyć aby kapnął się o co chodzi.
Mały szybko pojął, że na spacerze musi pilnować się.
Później rozpoczęliśmy trening chodzenia na krótkiej luźnej smyczy z kolczatką na szyi. Nie podobał mi się pomysł zakładania kolczatki psu ale behawiorystka i trenerka psów szybko uświadomiła mi jak to działa i jak prawidłowo użyć takiego narzędzia pracy z psem. Tu niestety muszę przerwać opowieść ze względów zdrowotnych Wila (noga w gipsie). Przekażę później szerszą relację z używania kolczatki do treningu. Póki co skupiamy się z żoną na zdrowi Wilasa (w końcu to nasz "synio"

).